wtorek, 15 października 2013

Pałac na deser

Sobota była dla nas dniem niezwykle pracowitym :) Rano przenieśliśmy się do hotelu A&A, bo Khaosan Palace nie opływał w pałacowe luksusy ;) A&A to chyba jedyny poważny rywal Rambuttri Village w tej okolicy. Obsługa jednak podobna. Już w piątek wieczorem spacerując po Khaosan i Rambuttri Rd. wchodziliśmy do napotkanych hoteli i pytaliśmy o nocleg na kolejną noc. W A&A gruby recepcjonista podał nam cenę 850B za noc. Zaraz po wyjściu stamtąd sprawdziliśmy hotele na Booking.com i co? I A&A ten sam pokój wystawia tam za 800B. No bezczelni! Do tego przecież płacą prowizje booking.com, ale zamiast podać nam chociaż by taką samą cenę to oczywiście próbują zrobić białasa w konia. Z racji, że w Khaosan Palace nie chcieliśmy zostać kolejną noc, postanowiliśmy pokazać bezczelnemu Tajowi, że nie każdy białas to głupi balon.

sobota, 12 października 2013

Chiang Mai w pigulce

Uwaga: to jest post z czwartku, ktorego częsc stracilam przez denny internet, stad opóznienie w jego publikacji :) Czytajacych przepraszamy :)

Dzis obudziliśmy sie w doskonalych humorach, bo tyyyle czeka nas atrakcji!:d punktualnie (o rany, na pewno jesteśmy w Tajlandii???) o 9:00 podjechał pod nas nasz prywatny kierowca ze swoją bryką - dziadek, który zapuścił do pasa 3 włosy z brody jakie mu w czasie calego życia wyrosły. Cool! :) Za 300B ma nas dzisiaj wozić do woli. Punkt 1: Tiger Kingdom, czyli schronisko dla tygrysków, równiez tych uratowanych z przemytu. Miało być zaraz za Chiang Mai, a my jedziemy i jedziemy. W koncu dziadek się zatrzymuje, wysiadamy z tuktuka, idziemy, a tu... wioska długich szyj. No to się dogadaliśmy :]

środa, 9 października 2013

Chiang Mai czyli w poszukiwaniu masażu perfekcyjnego po omacku

Od południa jesteśmy w Chiang Mai na północy Tajlandii przy granicy z Birmą. Już z samolotu okolica nam sie spodobała, bo jest tu bardzo zielono. I co ważne - nie ma powodzi :) Na lotnisku szybko obczailiśmy możliwości dojazdu do centrum miasta. Okazało sie, jak to często w Tajlandii, że jedyną opcją jest taksówka, tutaj na szczęście cena za przejazd jest z góry ustalona 120B i bilecik kupuje się u pań w okienku jeszcze na lotnisku. My posunęliśmy się w naszej przebiegłości o krok dalej (w końcu od niemal miesiąca uczymy się tej sztuki od mistrzów) i dogadaliśmy się z Holendrem odchodzącym własnie od okienka z bilecikiem, że do niego dołączymy i zapłacimy za 2/3 przejazdu, na co przystal z ochota. Za długo jednak z nim nie pokonserwowaliśmy bo od razu skojarzył nam się z seksturysta tudziez turystą pedofilem. My sami ruszyliśmy na poszukiwania hotelu/guesthousu.

wtorek, 8 października 2013

Wieści z granicy

Dzisiejszy dzień minął nam na pokonywaniu długiej trasy z Siem Reap w Kambodży do Bangkoku. Jest to więc dobra okazja by podsumować Kambodżę. Oczywiście spędziliśmy w tym kraju bardzo niewiele czasu, starczyło nam to jednak by wyrobić sobie pewną opinię. Kambodża jest ... super :))) To takie jeszcze niezepsute turystyką miejsce na Ziemi. Ludzie są niezwykle mili i sprawiają że biały turysta za niecałe 30 dolców dziennie czuje się jak król.

poniedziałek, 7 października 2013

W kraju za 1 dollar

Ależ dzisiejszy dzień był męczący! Ale za to pełen wrażeń! Mogę się tez pochwalić spełnieniem kolejnego marzenia - byłam i widziałam miasto z ''Księgi dżungli'' czyli słynny Angkor. Dosyć punktualnie jak na azjatyckie warunki o 8 z minutami zostaliśmy odebrani przez naszego tuktukowca. Tego zamówiliśmy za pośrednictwem hotelu. Przyjechał po nas na oko 20-letni Kasy (czyt. kasi :)) i od razu zabłysnąl niezlą angielszczyzną.

niedziela, 6 października 2013

Planeta Kambodża

Chcieliśmy przygód no to mamy. Kambodża spełnia te nasze zachcianki od pierwszych chwil gdy ujrzelismy kambodżańską ziemię. O 5 rano na wpół przytomni opuściliśmy wyjątkowo nieprzyjazny swoim gościom hotel z sieci Tune na lotnisku w KL (ręcznik za dodatkową opłatą, klima na 12h, serwis na lotnisku czyli jakieś 600m. płatny i odliczanie co do sekundy ile czasu zostalo do zakończenia hotelowej doby) by doczłapać się do samolotu AirAsia lecacego do Siem Reap. Samolot ciasny, a pasażerowie rozgadani, roześmiani na całego. Na szczęście szybko zostalo podane śniadanie, a wiec rozgadane paszcze zapchali sobie porcją ryżu, a nam się wtedy udało przysnąć. 2godzinny lot szybko minął i już podchodzimy do lądowania. Po przebiciu sie przez 2 warstwy chmur, wreszcie widzimy Kambodżę. Ale co to takie dziwne jakieś... pelno malutkich, maciupeńkich ciemnych plamek na tle rozległych jak okiem sięgnąć nizin. Hmm... no to jesteśmy nad morzem, a plamki to wyspy - stwierdzamy. Im bardziej jednak zbliżamy się ziemi, tym więcej tych plamek sie pojawia. A te niziny jakieś takie połyskliwe się robią... Patrzymy i patrzymy aż Hasan wypowiada słowa jak wyrok: to sa zalane pola, a te plamki to krzaki i czubki drzew. O k*** :]

sobota, 5 października 2013

Kuala Lumpur od którego boli szyja

Od wczoraj jesteśmy w Kuala Lumpur. Jezzu co to za miasto! Przede wszystkim pogoda. Już w drodze z naszego ukochanego Cameron Highlands podczas przystanku Hasan pobiegł po coś do picia. Ja sobie grzecznie siedzę w autobusie w polarku, bo klima oczywiście rozszalała na całego. Nagle Hasan wraca czerwony na twarzy i dyszy, że ... gorąco! Łe Jezu, no tego jeszcze nie było :) Gdy wysiadamy na dworcu KLSentral w twarz bucha mi taki gorąc, że aż kręci mi się w głowie. I nie jest to taki zwyczajny upał. To jest rozżarzone na maksa powietrza zakleszczone pomiędzy wielopoziomowym betonem miasta mołocha. I do tego wilgoć niepojęta. W mgnieniu oka wyskakuję z polara i wpycham go głęboko do plecaka. Takie powietrze człowieka oblepia, sprawia że się zalewamy potem i kleimy. Fuj. Już marzę o prysznicu. Zaraz po ogarnięciu kierunków w mieście ruszamy na poszukiwania hotelu.

czwartek, 3 października 2013

Komu w drogę temu czas

Dziś rano po smacznym śniadanku u Hindusów zostaliśmy odebrani na naszą kolejną wycieczkę. Niestety naszym przewodnikiem nie okazal się sympatyczny wielkolud Dżaga tylko pół Hindus Dżenga :] trochę potrwało zanim zaczęłam rozróżniac czy mówi po angielsku czy po malajsku :] co więcej, na wycieczce byliśmy sami. Jak przypuszczamy z powodu malej liczby uczestnikow, dostalismy  Dżengę a nie Dżagę :)

środa, 2 października 2013

Dżungla a dżungielka i błogosławiona raflezja

Mamy za sobą nasz pierwszy trekking po dżungli z prawdziwego zdarzenia. Po szybkim śniadaniu w hinduskiej restauracji (strasznie dużo tu Hindusów) (o Panie, wreszcie jemy chleb!:)) zostaliśmy odebrani z hotelu przez naszego przewodnika-wielkoluda i uwalonym błotem jeepem wyruszyliśmy na naszą wyprawę po raflezję. Grupa jak zwykle ciekawa: 3 Holendrów, 1 Kanadyjka w minispódniczce i klapkach, 1 niemiecki naukowiec, para Amerykanów. Po krótkiej rozmowie okazało się, że niektórzy są na wycieczce półdniowej, tak jak my, inni na całodniowej, czyli w 1 dzień realizują program wykupionych przez nas dwóch wycieczek półdniowych. Po przejechaniu ok. 20km w stronę, z której przyjechaliśmy z Penangu, nasz samochód nagle skręcił w las. Za nami wjechał jeszcze jeden jeep. Ale jaki!

wtorek, 1 października 2013

Witamy w Cameron Highlands!

Naszym wypasionym autobusem dojechaliśmy do prowincji Tanah Rata słynącej z ogrodnictwa szeroko pojętego, ale najbardziej z uprawy herbaty. Po drodze mijaliśmy plantacje lawendy, róż, ryżu i farmy pszczół. Krajobraz bardzo zielony - albo dżungla albo pola uprawne. Dżungla jest tu w Malezji bardzo ujarzmiona, ogrodzona płotem :) Ciężko się przyzwyczaić do tego porządku po tajskim chaosie. Droga z Penang do Tanah Rata wiedzie przez góry porośnięte lasem równikowym. Jest pięknie. W Tanah Rata zostaliśmy wysadzeni z autobusu na dworcu. Pytamy poznanych Niemców czy mają już jakiś nocleg, bo w czwórkę na pewno utargowalibyśmy lepszą cenę. Ci są bardzo zaskoczeni naszą beztroską i podają nam dokładne namiary na swój hotel za 100 ringittów za dzień. My idziemy na miasto.

Słów kilka o Penang

Siedzę właśnie w super wygodnym autobusie do Cameron Highlands, Hasan przysypia więc jest chwila by dopisać co nieco o Penang. Kobitka z biura w Trang ostrzegła nas, że będziemy musieli przenocować w Penang na granicy. Tak więc utrwaliło nam się, że to miasto graniczne pomiędzy Tajlandią i Malezją. Będąc przez cały czas w podróży nie mieliśmy okazji sprawdzić w internecie gdzie to dokładnie jest. Siedząc już w minivanie do Penang mogliśmy dopiero otworzyć nawigację i zlokalizować to miejsce. Penang jest już w sporej odległości za granicą, ok. 3h drogi non stop autostradami (nasz kierowca zasuwał średnio 140km/h). Kierowca obiecał nam, że zawiezie nas do guesthousu swojego biura, a jeśli nie będzie nam pasowało to podwiezie nas do centrum turystycznego. W GPS widzieliśmy, że Penang to duże miasto nadmorskie ze sporą wyspą połączoną z resztą miasta dwoma dłuuugimi mostami, na której jest większość wypasionych hoteli. Kierowca zawiozł nas na nią. Wjechaliśmy w jakieś Chinatown Penangu, ucieszyłam się na widok białych twarzy. Niestety przejechaliśmy te najfajniejsze ulice i zatrzymaliśmy się pod Banana Guesthouse.

poniedziałek, 30 września 2013

Spacer w dżungli

Biuro podróży z Ao Nang załatwiło nam dojazd do Trang, gdzie zostaliśmy przejęci przez grubaśnego tuktukowca i wyrzuceni pod drzwiami innego biura skąd mieliśmy kupić bilety na wyspę Koh Mook. Nie bardzo jeszcze zorientowani w Trang, tak też zrobiliśmy. Podczas  czekania na busa strasznie się rozpadało. Te deszcze tutaj są naprawdę niesamowite. Świeci słońce i nagle nadchodzą chmury. Ni stąd ni z owąs jak nie walnie ulewą, ale taką ekstremalną. Określenie 'leje jak z cebra' jest za delikatne. To po prostu ściana wody. I tak też nasz transport na prom znacznie się opóźnił. 

Pożegnanie z Ao Nang

Ojj, jak nam się spodobało w Ao Nang. Gdybym planowała naszą podróż jeszcze raz, zamiast Koh Samui od razu przyjechalibyśmy do prowincji Krabi. Jest tu morze, słychać fale, ludzie częściej się uśmiechają i nie ma takiego polowania na oskubanie białasów z ostatniego dolca. Drugiego dnia w Ao Nang pojechaliśmy na wycieczkę na wyspy Phi Phi. Ostatecznie impreza kosztowala nas 900B/os. Grupa była wesoła, turyści z Singapuru, grupa zabawnych Chińczyków w identycznych koszulkach, którzy straszyli wszystkich kłębami kłaków spod pach, Niemcy, Amerykanie i para Marokańczyków z Holandii na miesiącu miodowym :) Gdy ci ostatni przyznali się do miesiąca miodowego mieli przerąbane do końca wycieczki.

piątek, 27 września 2013

Jesteśmy w raju

Od dzisiejszego południa jesteśmy w prowincji Krabi, w Ao Nang. O 6:30 rano zaladowaliśmy się na pick up z Koh Samui, pożegnaliśmy bez większego żalu z wyspą i przejechaliśmy ze wschodniego wybrzeża Tajlandii na zachodnie. Przejazd kosztował nas 450B/os. - najtańsza opcja na wyspie i co najśmieszniejsze wszyscy ci, którzy wykupili przejazd za 450B, 500 czy 550 trafiają w końcu na ten sam prom i do tego samego autobusu. Milo nam, że tym razem jesteśmy w grupie tych sprytniejszych :) Droga z Surat Thani do Krabi wiodła w większości przez dżunglę. Rany, jaka ona jest fajna!

czwartek, 26 września 2013

Życie na Koh Samui

Jutro rano wyjeżdżamy z niebiańskiej wyspy, czas więc by ją podsumować :) Na Koh Samui dotarliśmy wczoraj rano po mimo wszystko dość męczacej podróży. Mnie się udało trochę przysnąć w naszym VIP autobusie, ale Hasanowi już nie. Poza tym do vipowskiego busa wsiedliśmy po całodniowym bieganiu po Bangkoku, jechalismy cała noc, a potem w pelnym porannym słońcu przeprawialiśmy się promem więc po dotarciu na wyspę byliśmy w lekkiej traumie sanitarno-higienicznej. Dodatkowo mieliśmy maly problem ze znalezieniem naszego hotelu. Nasza radość po dotarciu na  miejsce nie miała końca.

środa, 25 września 2013

Drugi dzień w BKK i wyprawa na południe

Drugi dzień w Bangkoku spędziliśmy na wyrównywaniu rachunków z tajskimi oszustami. Ponieważ daliśmy się wmanewrować w nie do końca korzystny dla nas transport na Koh Samui (czyli wyjazd z BKK o 17:00 z miejsca położonego daleko od naszego hotelu) musieliśmy zweryfikować nasze plany. Zamiast całodniowego zwiedzania Grand Palace zarzuciliśmy sobie na plecy cały nasz dobytek i załadowaliśmy się na pokład łodzi. Kierunek farma węży.

Pierwszy dzien w Tajlandii

Poruszanie się po lotnisku w Bangkoku nie jest trudne. Z łatwością przeszliśmy przez kontrolę paszportową i odszukaliśmy nasz plecak - ku naszej radości nie został w Katarze. Następnym etapem (tym wymarzonym) było znalezienie autobusu AE2, który z lotniska miał nas zawieźć na Khaosan Rd. Niestety na lotnisku zabrakło informacji o autobusach miejskich, kierunek był tylko na metro, o którym teraz już wiemy, że zawiozłoby nas do centrum, ale wówczas zmęczeni całą dobą podróży zabraklo nam sił na dalsze poszukiwania. Całkowicie ich zaprzestaliśmy gdy wreszcie udało nam się znaleźć kogoś mówiącego, a nie udającego że mówi po angielsku i dowiedzieliśmy się, że autobus  ten nie kursuje od 2 lat. Oops.

Katarska przygoda

Na lotnisko dotarliśmy transportem mieszanym. Strasznie byliśmy ciekawi Qatar Airways bo słyszeliśmy bardzo różne opinie. Zgodnie jednak stwierdzamy, że linie te są naprawdę komfortowe. Trudno powiedzieć czy zasługują na miano jedynych na świecie linii 5gwiazdkowych, ale podróż nimi to dosłownie przyjemność. Do Kataru lecieliśmy Airbusem 330, który w porównaniu do naszych charterów, którymi zazwyczaj latamy na trasie Turcja-Polska, jest po prostu kolosem.

poniedziałek, 23 września 2013

Stambuł sentymentalnie

Jesteśmy w Katarze, czekamy na samolot do Bangkoku więc mam trochę czasu by uwiecznic nasz kròtki acz sentymentalny przystanek w Stambule. Ale najpierw o wyjeździe z Akyaki.
Podróż rozpoczelismy zgodnie z planem. Po pozegnaniu z naszą turecką rodziną wsiedliśmy do nocnego autobusu do Stambułu. Podròż miała trwać 12h, ale oczywiście nie obyło się bez przygód. Tureckie autobusy międzymiastowe są niezwykle wygodne o czym napiszè kiedyś osobny post w osobnym rozdziale o Turcji, jeżeli nasz ambitny plan kontynuowania bloga nie zostanie zaniedbany. Podróż mijała nam całkiem miło, obejrzeliśmy film, posłuchalismy muzyki, aź w końcu dopadło nas zmęczenie i troche nam się przysnęło. Gdy się  obudziłam Hasan jeszcze smacznie sobie spał i nie minęła minuta gdy autobus ostro zahamował. Zdążyłam złapać bezwładnego Hasana by z błogich objęć Morfeusza nie wpadł prosto na fotel przed nami. Słychać było tylko pisk opon, wszyscy zamarli w oczekiwaniu na to czy będzie trzask czy nie będzie. Był.

piątek, 20 września 2013

Pierwszy krok

Za godzinę rozpoczynamy pierwszy etap podróży - 12 godzinna jazda do Stambułu, naszego jeszcze niedawnego miejsca zamieszkania. W Stambule zatrzymujemy się u znajomych, wylot do Bangkoku mamy w niedzielę o 13:30. 

Walizki spakowane, pieniądze policzone, paszporty posprawdzane milion razy, rezerwacje i bilety wydrukowane. 

Jedziemy!!!

sobota, 14 września 2013

Myszką po mapie

Przede mną kolejny i już ostatni (yuhuuu) dzień czekania na powrót męża, więc miło jest zabić kilkadziesiąt minut pisaniem nowego posta. Nasze przygotowania można już chyba uznać za zakończone, pozostaje już tylko kupić bilety do Stambułu (jestem teraz w Akyace, w pobliżu Marmaris, na południu Turcji) i spakować walizki. A, i odebrać męża :) Dlatego, ku pamięci, opiszę teraz nasz plan wyjazdu. Nie wiem na ile uda nam się go zrealizować. Do planu mamy dość luźne podejście, rezerwacji mamy niewiele, głównie nastawiamy się na szukanie noclegu na miejscu. Plan przedstawiam w najbardziej ambitnej wersji, tak by w razie nudów można było szybko coś z niego wybrać.

piątek, 13 września 2013

Słowo o wredocie linii lotniczych

Z racji, iż dzisiaj mam dużo czasu mogę sobie pozwolić na luksus pisania dwóch postów na dzień :D 

Jak już pisałam, od wczoraj jestem w Turcji. Ostatni tydzień w Polsce był okropnie zabiegany, ale ostatecznie udało mi się pożegnać raz na zawsze ze studiami (4. obrona potrafi człowieka wykończyć), wynająć 1 z 2 mieszkań i spędzić ostatnie chwile z rodziną ( :* ). Uważam, że małżeństwa mieszane to naprawdę super sprawa, ale mają jedną podstawową wadę: ciągłe pożegnania, albo z polską częścią rodziny, albo z turecką, a każda bliska sercu. 

Przez cały pobyt w Polsce martwiłam się powrotem do Turcji, bo wszystkie zakupy związane z naszym wyjazdem zrobiłam w kraju (w Turcji sprzęt turystyczny jest trudno dostępny w internecie  i o wiele droższy niż w Polsce), kupiłam też mniejszą walizkę dla nas z tych porządniejszych, bo mieliśmy tylko moją ogromną, do której mój mąż nie pała wielką sympatią gdy przychodzi do krótkich wyjazdów w samej Turcji.

Przygotowania cz. 3 czyli zakupy przed podróżą

Od wczoraj jestem już w Turcji, skąd zamierzam odebrać męża w dalszą podróż. Mam więc czas by trochę ponadrabiać blogowe pisanie. Od razu ostrzegam, że post będzie przydługawy i będzie opisem paru rzeczy, które kupiliśmy na poczet naszej wyprawy. Zaznaczam, że nie współpracuję z żadną firmą, której produkty zostaną tutaj przedstawione, a ich opis jest moją subiektywną opinią.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Przygotowania cz. 2,5 czytaj wszystko się wali

Miał być dzisiaj ładny post o tym, jakie zakupy poczyniliśmy na poczet naszego wyjazdu, ale część rzeczy jeszcze nie doszła, a inne trzeba było ... wymienić. Tym sprawom poświęcę jednak kolejny post. Dziś jednak parę słów o polskim burdelu biurokratycznym. Z racji, iż ok. 10 września wyjeżdżam już do Turcji, by spotkać się z Hasanem, który 15.09 wychodzi z wojska i stamtąd wyjedziemy w naszą podróż, już teraz muszę wszystkie nasze polskie sprawy pozapinać na ostatni guzik, poodbierać ostatnie przesyłki, spakować walizki, pamiętać o zamówionych prezentach dla ciotek, babć, kolegów z Turcji itd., a w międzyczasie jeszcze przygotować się do obrony, którą mam za tydzień, wynająć nasze puste mieszkania i powalczyć z polską biurokracją.

piątek, 23 sierpnia 2013

Przygotowania cz.2 czytaj darmowe konto walutowe

Kolejne trudne (dla mojej humanistycznej głowy) zadanie: wybór banku aby założyć konto walutowe. Po przeczytaniu kilku blogów podróżniczych i głębszym zastanowieniu się, zgodnie doszliśmy do wniosku, że poruszanie się po Azji z kieszeniami wypchanymi dolcami nie jest najrozsądniejsze. Postanowiliśmy więc, że założymy w Polsce dwa konta walutowe w USD, w tym jedno z kartą płatniczą. Na jedno (to bez karty) wyślemy dolary po wymianie w kantorze internetowym i będzie to nasze konto-baza. Z tego konta będziemy wysyłać mniejsze sumy w dolarach na konto z kartą. I za pomocą tejże karty będziemy wypłacać kasę na miejscu. W ten sposób zabezpieczymy się na wypadek kradzieży karty - złodziej będzie miał dostęp do niewielkiej sumy jaka akurat będzie na koncie. Tylko który bank?

czwartek, 22 sierpnia 2013

Przygotowania cz.1 czytaj ubezpieczenie

Z racji, iż Hasan wciąż w wojsku cała organizacja wyjazdu spadła na mnie. Z większością sobie poradziłam, ale wybór ubezpieczenia po prostu mnie przerasta. Zależy nam na niedrogim ubezpieczeniu z uczciwymi świadczeniami. Hehe - to już prawie niewykonalne. W sumie plan naszej podróży nie przewiduje żadnych super ekstremalnych sytuacji choć chyba każdy kto jedzie do Tajlandii pewnie bierze pod uwagę snorkling czy spotkanie pierwszego stopnia z małpą, ale ku mojemu zdziwieniu wg niektórych ubezpieczycieli termin sportów ekstremalnych obejmuje nawet trekking :D To ja już chyba przemilczę nasze plany o wizycie w Tiger Kingdom i Snake Farm :S

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

1,2,3 odpalamy!

Pomysł założenia bloga kiełkował w nas od dłuższego czasu i zawsze był odkładany z powodu ...braku czasu :) Do tej pory może nie mogliśmy się jeszcze pochwalić jakimiś wielkimi wyprawami, ale nawet podczas tych mniejszych podróży dookoła komina zdarzały się sytuacje i historie, które chcieliśmy uwiecznić. Ja (Kasia) czułam wręcz wyrzuty sumienia, że tak naprawdę mogłabym prowadzić blog nawet o swoim aktualnym miejscu zamieszkania, czyli Turcji. Niestety w zgiełku codziennych zajęć piękne plany zostawały oddalone w bliżej nieokreślonym czasie. Aż do teraz. Teraz jesteśmy tuż przed najbardziej poważną do tej pory dla nas podróżą. Pod koniec września, aby uczcić odhaczenie dwóch strasznie upierdliwych dla nas spraw z listy rzeczy nieprzyjemnych acz koniecznych, czyli dla mnie ostateczne pozbycie się studiów, a dla Hasana odbębnienie służby wojskowej, wybieramy się w podróż do Tajlandii, Malezji i Kambodży. Tutaj nasze dotychczasowe wymówki tracą wszelką argumentację, a dodatkowo dochodzi jeszcze szeroko pojęta rodzina i znajomi żądni systematycznej relacji z naszych wyczynów. Tak więc zaczynamy. Kto wie, może zmobilizuje to nas do kontynuowania blogowania również i po powrocie do domu :)

Ahoj, przygodo! Przybywamy!!!