Naszym wypasionym autobusem dojechaliśmy do prowincji Tanah Rata słynącej z ogrodnictwa szeroko pojętego, ale najbardziej z uprawy herbaty. Po drodze mijaliśmy plantacje lawendy, róż, ryżu i farmy pszczół. Krajobraz bardzo zielony - albo dżungla albo pola uprawne. Dżungla jest tu w Malezji bardzo ujarzmiona, ogrodzona płotem :) Ciężko się przyzwyczaić do tego porządku po tajskim chaosie. Droga z Penang do Tanah Rata wiedzie przez góry porośnięte lasem równikowym. Jest pięknie. W Tanah Rata zostaliśmy wysadzeni z autobusu na dworcu. Pytamy poznanych Niemców czy mają już jakiś nocleg, bo w czwórkę na pewno utargowalibyśmy lepszą cenę. Ci są bardzo zaskoczeni naszą beztroską i podają nam dokładne namiary na swój hotel za 100 ringittów za dzień. My idziemy na miasto.
Wchodzimy do kilku guesthousów, ale jesteśmy przerażeni ich standardem. Cena 50 ringittow nie jest w stanie nas skusić. Jest południe, nie pada więc szybko się nie zniechęcamy. I tak, zaraz za główną ulicą znajdujemy bardzo fajny hotelik Bird's Nest za 65 ringittów. Pokój nieduży, ale czysty, z łazienką, TV i bezpłatnym internetem. Opłacamy dwie noce. Wreszcie możemy trochę odpocząć od ciągłego przemieszczania się (od Ao Nang nigdzie nie zostaliśmy dłużej niż 1 noc) i zrobić pranie (zostaliśmy o ostatnim czystym t-shircie:)). Dalej idziemy odkrywać miasto. Tanah Rata jest uroczym małym miasteczkiem w górach w środku dżungli. Panuje tu niesamowita atmosfera. Ludzie mili, uśmiechają się do nas na każdym kroku. Jest tu też dużo backpackersów. Już teraz wiem, że jest to miejsce z rodzaju 'must see' w Malezjii. Orientujemy się w dostępnych wycieczkach. Chcemy zobaczyć oczywiście plantacje herbaty, wioskę plemienia żyjącego w dżungli, chcemy też trekking po dżungli, a szczytem marzeń byłoby zobaczyć raflezję - największy kwiat na świecie. Wiem jednak, że do realizacji tego ostatniego potrzeba dużo szczęścia. Śmieszny Malezyjczyk w biurze podróży przekonuje jednak, że daje mi 100% pewności że zobaczę raflezję, bo właśnie jedna rozkwitła. Jednak żeby ją zobaczyć trzeba pokonać spory odcinek w dżungli. Raz kozie śmierć, decydujemy się. Cameron Highlands tak nam się spodobało, że przedłużyliśmy nasz pobyt tutaj o jeszcze jeden dzień, wykupiliśmy 2 wycieczki półdniowe zamiast 1 długiej i męczącej. Jutro mamy 3godzinny trekking w dżungli być może nagrodzony widokiem raflezji. Wieczorem po przepysznym posiłku w hinduskiej restauracji (Hasan zamówił kurczaka z rożnymi sosami i dodatkami, ja ryż na liściu bananowca też z różnymi sosami i ogromnymi krewetkami; koszt obu dań z napojami 18ringittow) usiedliśmy w Starbucksie, zamówiliśmy po wielkim cappuccino i cieszyliśmy się atmosferą miejsca. Tak siedząc przeczekaliśmy burzę, a nawet spotkaliśmy naszych Niemców z autobusu z Penangu. Jutro jadą już do Kuala Lumpur, bo Katrin wraca do Monachium a jej towarzysz jedzie dalej do Singapuru i Nepalu. Wracając do hotelu widzimy parę zmęczonych backpackersów szukających noclegu i wchodzących do jednego z droższych hoteli w Tanah Rata. Wiemy, że zaraz wyjdą bo cena przewyższa budżet przeciètnego podróżnika z plecakiem. Tak też się dzieje. Robimy dobry uczynek i czekamy na nich. Pytamy czy szukają noclegu i prowadzimy ich do naszego hotelu. Dziękują nam i widzimy ulgę w ich oczach :) To na poczet naszej czarnej godziny, oby taka nie nastała ;)
|
Droga z Penang do Cameron Highlands |
|
U lokalnych wzbudzamy nie mniejszą ciekawość niż oni w nas :) |
|
Posiłek na liściu banana |
|
Czerwony aczkolwiek smaczny kawałek kurczaka |
Zdjęcie dziewczynki przepiękne!
OdpowiedzUsuń