wtorek, 15 października 2013

Pałac na deser

Sobota była dla nas dniem niezwykle pracowitym :) Rano przenieśliśmy się do hotelu A&A, bo Khaosan Palace nie opływał w pałacowe luksusy ;) A&A to chyba jedyny poważny rywal Rambuttri Village w tej okolicy. Obsługa jednak podobna. Już w piątek wieczorem spacerując po Khaosan i Rambuttri Rd. wchodziliśmy do napotkanych hoteli i pytaliśmy o nocleg na kolejną noc. W A&A gruby recepcjonista podał nam cenę 850B za noc. Zaraz po wyjściu stamtąd sprawdziliśmy hotele na Booking.com i co? I A&A ten sam pokój wystawia tam za 800B. No bezczelni! Do tego przecież płacą prowizje booking.com, ale zamiast podać nam chociaż by taką samą cenę to oczywiście próbują zrobić białasa w konia. Z racji, że w Khaosan Palace nie chcieliśmy zostać kolejną noc, postanowiliśmy pokazać bezczelnemu Tajowi, że nie każdy białas to głupi balon.

sobota, 12 października 2013

Chiang Mai w pigulce

Uwaga: to jest post z czwartku, ktorego częsc stracilam przez denny internet, stad opóznienie w jego publikacji :) Czytajacych przepraszamy :)

Dzis obudziliśmy sie w doskonalych humorach, bo tyyyle czeka nas atrakcji!:d punktualnie (o rany, na pewno jesteśmy w Tajlandii???) o 9:00 podjechał pod nas nasz prywatny kierowca ze swoją bryką - dziadek, który zapuścił do pasa 3 włosy z brody jakie mu w czasie calego życia wyrosły. Cool! :) Za 300B ma nas dzisiaj wozić do woli. Punkt 1: Tiger Kingdom, czyli schronisko dla tygrysków, równiez tych uratowanych z przemytu. Miało być zaraz za Chiang Mai, a my jedziemy i jedziemy. W koncu dziadek się zatrzymuje, wysiadamy z tuktuka, idziemy, a tu... wioska długich szyj. No to się dogadaliśmy :]

środa, 9 października 2013

Chiang Mai czyli w poszukiwaniu masażu perfekcyjnego po omacku

Od południa jesteśmy w Chiang Mai na północy Tajlandii przy granicy z Birmą. Już z samolotu okolica nam sie spodobała, bo jest tu bardzo zielono. I co ważne - nie ma powodzi :) Na lotnisku szybko obczailiśmy możliwości dojazdu do centrum miasta. Okazało sie, jak to często w Tajlandii, że jedyną opcją jest taksówka, tutaj na szczęście cena za przejazd jest z góry ustalona 120B i bilecik kupuje się u pań w okienku jeszcze na lotnisku. My posunęliśmy się w naszej przebiegłości o krok dalej (w końcu od niemal miesiąca uczymy się tej sztuki od mistrzów) i dogadaliśmy się z Holendrem odchodzącym własnie od okienka z bilecikiem, że do niego dołączymy i zapłacimy za 2/3 przejazdu, na co przystal z ochota. Za długo jednak z nim nie pokonserwowaliśmy bo od razu skojarzył nam się z seksturysta tudziez turystą pedofilem. My sami ruszyliśmy na poszukiwania hotelu/guesthousu.

wtorek, 8 października 2013

Wieści z granicy

Dzisiejszy dzień minął nam na pokonywaniu długiej trasy z Siem Reap w Kambodży do Bangkoku. Jest to więc dobra okazja by podsumować Kambodżę. Oczywiście spędziliśmy w tym kraju bardzo niewiele czasu, starczyło nam to jednak by wyrobić sobie pewną opinię. Kambodża jest ... super :))) To takie jeszcze niezepsute turystyką miejsce na Ziemi. Ludzie są niezwykle mili i sprawiają że biały turysta za niecałe 30 dolców dziennie czuje się jak król.

poniedziałek, 7 października 2013

W kraju za 1 dollar

Ależ dzisiejszy dzień był męczący! Ale za to pełen wrażeń! Mogę się tez pochwalić spełnieniem kolejnego marzenia - byłam i widziałam miasto z ''Księgi dżungli'' czyli słynny Angkor. Dosyć punktualnie jak na azjatyckie warunki o 8 z minutami zostaliśmy odebrani przez naszego tuktukowca. Tego zamówiliśmy za pośrednictwem hotelu. Przyjechał po nas na oko 20-letni Kasy (czyt. kasi :)) i od razu zabłysnąl niezlą angielszczyzną.

niedziela, 6 października 2013

Planeta Kambodża

Chcieliśmy przygód no to mamy. Kambodża spełnia te nasze zachcianki od pierwszych chwil gdy ujrzelismy kambodżańską ziemię. O 5 rano na wpół przytomni opuściliśmy wyjątkowo nieprzyjazny swoim gościom hotel z sieci Tune na lotnisku w KL (ręcznik za dodatkową opłatą, klima na 12h, serwis na lotnisku czyli jakieś 600m. płatny i odliczanie co do sekundy ile czasu zostalo do zakończenia hotelowej doby) by doczłapać się do samolotu AirAsia lecacego do Siem Reap. Samolot ciasny, a pasażerowie rozgadani, roześmiani na całego. Na szczęście szybko zostalo podane śniadanie, a wiec rozgadane paszcze zapchali sobie porcją ryżu, a nam się wtedy udało przysnąć. 2godzinny lot szybko minął i już podchodzimy do lądowania. Po przebiciu sie przez 2 warstwy chmur, wreszcie widzimy Kambodżę. Ale co to takie dziwne jakieś... pelno malutkich, maciupeńkich ciemnych plamek na tle rozległych jak okiem sięgnąć nizin. Hmm... no to jesteśmy nad morzem, a plamki to wyspy - stwierdzamy. Im bardziej jednak zbliżamy się ziemi, tym więcej tych plamek sie pojawia. A te niziny jakieś takie połyskliwe się robią... Patrzymy i patrzymy aż Hasan wypowiada słowa jak wyrok: to sa zalane pola, a te plamki to krzaki i czubki drzew. O k*** :]

sobota, 5 października 2013

Kuala Lumpur od którego boli szyja

Od wczoraj jesteśmy w Kuala Lumpur. Jezzu co to za miasto! Przede wszystkim pogoda. Już w drodze z naszego ukochanego Cameron Highlands podczas przystanku Hasan pobiegł po coś do picia. Ja sobie grzecznie siedzę w autobusie w polarku, bo klima oczywiście rozszalała na całego. Nagle Hasan wraca czerwony na twarzy i dyszy, że ... gorąco! Łe Jezu, no tego jeszcze nie było :) Gdy wysiadamy na dworcu KLSentral w twarz bucha mi taki gorąc, że aż kręci mi się w głowie. I nie jest to taki zwyczajny upał. To jest rozżarzone na maksa powietrza zakleszczone pomiędzy wielopoziomowym betonem miasta mołocha. I do tego wilgoć niepojęta. W mgnieniu oka wyskakuję z polara i wpycham go głęboko do plecaka. Takie powietrze człowieka oblepia, sprawia że się zalewamy potem i kleimy. Fuj. Już marzę o prysznicu. Zaraz po ogarnięciu kierunków w mieście ruszamy na poszukiwania hotelu.

czwartek, 3 października 2013

Komu w drogę temu czas

Dziś rano po smacznym śniadanku u Hindusów zostaliśmy odebrani na naszą kolejną wycieczkę. Niestety naszym przewodnikiem nie okazal się sympatyczny wielkolud Dżaga tylko pół Hindus Dżenga :] trochę potrwało zanim zaczęłam rozróżniac czy mówi po angielsku czy po malajsku :] co więcej, na wycieczce byliśmy sami. Jak przypuszczamy z powodu malej liczby uczestnikow, dostalismy  Dżengę a nie Dżagę :)

środa, 2 października 2013

Dżungla a dżungielka i błogosławiona raflezja

Mamy za sobą nasz pierwszy trekking po dżungli z prawdziwego zdarzenia. Po szybkim śniadaniu w hinduskiej restauracji (strasznie dużo tu Hindusów) (o Panie, wreszcie jemy chleb!:)) zostaliśmy odebrani z hotelu przez naszego przewodnika-wielkoluda i uwalonym błotem jeepem wyruszyliśmy na naszą wyprawę po raflezję. Grupa jak zwykle ciekawa: 3 Holendrów, 1 Kanadyjka w minispódniczce i klapkach, 1 niemiecki naukowiec, para Amerykanów. Po krótkiej rozmowie okazało się, że niektórzy są na wycieczce półdniowej, tak jak my, inni na całodniowej, czyli w 1 dzień realizują program wykupionych przez nas dwóch wycieczek półdniowych. Po przejechaniu ok. 20km w stronę, z której przyjechaliśmy z Penangu, nasz samochód nagle skręcił w las. Za nami wjechał jeszcze jeden jeep. Ale jaki!

wtorek, 1 października 2013

Witamy w Cameron Highlands!

Naszym wypasionym autobusem dojechaliśmy do prowincji Tanah Rata słynącej z ogrodnictwa szeroko pojętego, ale najbardziej z uprawy herbaty. Po drodze mijaliśmy plantacje lawendy, róż, ryżu i farmy pszczół. Krajobraz bardzo zielony - albo dżungla albo pola uprawne. Dżungla jest tu w Malezji bardzo ujarzmiona, ogrodzona płotem :) Ciężko się przyzwyczaić do tego porządku po tajskim chaosie. Droga z Penang do Tanah Rata wiedzie przez góry porośnięte lasem równikowym. Jest pięknie. W Tanah Rata zostaliśmy wysadzeni z autobusu na dworcu. Pytamy poznanych Niemców czy mają już jakiś nocleg, bo w czwórkę na pewno utargowalibyśmy lepszą cenę. Ci są bardzo zaskoczeni naszą beztroską i podają nam dokładne namiary na swój hotel za 100 ringittów za dzień. My idziemy na miasto.

Słów kilka o Penang

Siedzę właśnie w super wygodnym autobusie do Cameron Highlands, Hasan przysypia więc jest chwila by dopisać co nieco o Penang. Kobitka z biura w Trang ostrzegła nas, że będziemy musieli przenocować w Penang na granicy. Tak więc utrwaliło nam się, że to miasto graniczne pomiędzy Tajlandią i Malezją. Będąc przez cały czas w podróży nie mieliśmy okazji sprawdzić w internecie gdzie to dokładnie jest. Siedząc już w minivanie do Penang mogliśmy dopiero otworzyć nawigację i zlokalizować to miejsce. Penang jest już w sporej odległości za granicą, ok. 3h drogi non stop autostradami (nasz kierowca zasuwał średnio 140km/h). Kierowca obiecał nam, że zawiezie nas do guesthousu swojego biura, a jeśli nie będzie nam pasowało to podwiezie nas do centrum turystycznego. W GPS widzieliśmy, że Penang to duże miasto nadmorskie ze sporą wyspą połączoną z resztą miasta dwoma dłuuugimi mostami, na której jest większość wypasionych hoteli. Kierowca zawiozł nas na nią. Wjechaliśmy w jakieś Chinatown Penangu, ucieszyłam się na widok białych twarzy. Niestety przejechaliśmy te najfajniejsze ulice i zatrzymaliśmy się pod Banana Guesthouse.