poniedziałek, 30 września 2013

Pożegnanie z Ao Nang

Ojj, jak nam się spodobało w Ao Nang. Gdybym planowała naszą podróż jeszcze raz, zamiast Koh Samui od razu przyjechalibyśmy do prowincji Krabi. Jest tu morze, słychać fale, ludzie częściej się uśmiechają i nie ma takiego polowania na oskubanie białasów z ostatniego dolca. Drugiego dnia w Ao Nang pojechaliśmy na wycieczkę na wyspy Phi Phi. Ostatecznie impreza kosztowala nas 900B/os. Grupa była wesoła, turyści z Singapuru, grupa zabawnych Chińczyków w identycznych koszulkach, którzy straszyli wszystkich kłębami kłaków spod pach, Niemcy, Amerykanie i para Marokańczyków z Holandii na miesiącu miodowym :) Gdy ci ostatni przyznali się do miesiąca miodowego mieli przerąbane do końca wycieczki.
Nasz przewodnik Abdul Malik aka Alex to był niezły gość. Przez cały czas sypał z rękawa żarcikami, a w szczególności upodobał sobie wspomnianych Arabów. Idziemy do speedboatu, a on nagle każe całej wycieczce zaczekać, bo parze nowożeńców należy się pamiątkowe zdjęcie z "morning kiss". Torturował ich tak przez caŁy czas, a na jednej z plaż kazał im tarzać się w piasku i morzu w niewybrednych pozycjach. Nie chcąc wyjść na sztywniaków nikt nie śmiał mu odmówić, choć ciśnienie u Araba chyba delikatnie wzrosło. Wycieczka była fajna, choć nieco różniła się od programu. Zamiast snorklingu w 3 miejscach, było tylko w jednym, ale ponoć długie :) nie czułam jednak dużego rozczarowania, bo ryby owszem fajne, ale rafa taka szarawa. Pływaliśmy speedboatem czyli super zasuwającą dużą motorówą. Nieźle trzęsło, Wrażenia były duże, w szczególności, gdy spadaliśmy z fali w dół. Odgłos i uczucie walnięcia dnem łodzi o taflę wody przypominało zderzenie z betonem :) Poza tym mocno chlapało. Amerykanie siedzący z tyłu mieli prysznic zagwarantowany na cały dzień. Oj jak dobrze, że tam nie usiedliśmy. Po kolei zaliczaliśmy wysepki, zatoczki i plaże. Takie dziewicze, rajskie. Widoki po prostu nie do opisania. Lazurowa woda, mięciutki biały piaseczek i ogromne skały porozrzucane po morzu, a na nich i zaraz za plażą szalejąca dżungla. Ja jednak czekałam najbardziej na Maya Bay, i to wcale nie ze względu na Leonardo (to on właśnie buszuje na niej w filmie "The Beach"). Nasz przewodnik stwierdził jednak, że morze jest dziś mocno wzburzone i nie popłyniemy tam, bo wejście na plażę jest niebezpieczne. Hmm... Potem byliśmy  na lunchu na Phi Phi Don, czyli tej zamieszkałej. Lunch był pyszny i obfity, także w koszta wycieczki wcisnęliśmy też całodniowe wyżywienie :) Potem widzieliśmy Phi Phi Leh, czyli tą bezludną, Viking Cave, w której są podobno malowidła namalowane przez Wikingów (?), mieliśmy snorkling na otwartym morzu, a potem nagle Alex mówi, ze jest super przewodnikiem, a kapitan super kapitanem i że zna się na rzeczy, bo są synami rybaków i specjalnie dla nas opracowali inny sposób na dopłynięcia do Maya Bay. Ale uwaga uwaga, takie kompetencje trzeba cenić! Dlatego pół żartem pół serio zapowiedział kwotę napiwku 100B od pary :) No dobra, niech mu będzie ;) Płyniemy! Kurde, morze faktycznie mocno wzburzone, fale bryzgają na wszystkie strony.  Alex uspokaja nas, żebyśmy się nie martwili bo przecież mamy ubezpieczenie! Heh, no jakby nie patrzeć... Każdy ma coraz większy strach w oczach, ale trudny podróży wynagradza nam z nawiązka widok na Maya Bay. Rany, jak tam cudownie! Wszystkie plaże są tam niebiańskie, ale ta jedna jest wyjątkowa, nie do opisania. Leo jednak wie co dobre :) Na plaży jednak strasznie wieje wiatr, zostajemy zbiczowani piaskiem. Nie przeszkadza to jednak w delektowaniu się widokiem. Idziemy trochę przez dżunglę na punkt widokowy, bo postrzelać kilka fotek. Jest cudnie. Przypuszczam, ze Maya Bay była nam pisana od samego początku, a gatka o niespokojnym morzu i niebezpieczeństwie była tylko trikiem Alexa w celu zwiększenia dochodów z napiwków :) Cwaniak z niego, no ale warto było. Po Maya Bay wracamy już do Ao Nang. To jednak nie koniec naszej przygody. Tuz obok Poda Island, która widoczna jest z plaży w Ao Nang Alex ogłasza nam, że z racji że musieli powalczyć z falami przy Maya Bay zużyliśmy za dużo paliwa i teraz jesteśmy na morzu z pustym bakiem. Patrzymy po sobie z Hasanem i wiem, że myślimy  o tym samym. Czyżby znowu sztuczka z gasoline??? No niby nie. Alex mówi, że zadzwonił już do firmy, żeby dostarczyli paliwo, a nas wysadzi na Poda Island gdzie jest fajny barek. He he he. No to już wiemy o co chodzi. Pewnie jego brat/kuzyn/sąsiad kręci tam biznesik. Ludzie jednak są zmęczeni i niezbyt reflektują na barowanie. Co niektórzy decydują się na kąpiel w morzu. My nie, choć woda jest kusząco ciepła. Niebo jednak jest mocno zachmurzone, wieje wiatr a my jesteśmy przemoczeni po plynięciu speedboatem. Kiedy wreszcie jest sygnał, że możemy wracać do łodzi, zaczyna lać deszcz. Taki tropikalny monsunowy. Momentalnie jesteśmy cali mokrzy. Gdy dotarliśmy wreszcie do hotelu zajęliśmy się kapaniem i suszeniem. Oj nie jest to łatwe w tak wilgotnym klimacie. Nawet nasze szybkoschnące ręczniki ledwo dają rade. Wieczorem poszliśmy jeszcze na spacer pożegnalny z Ao Nang i na pożegnalny masaż. Tym razem z olejkiem. Ojj bolało niekiedy, ale ogólnie oceniam bardzo dobrze. Cena 250B/h. Na koniec wykupiliśmy transport na Koh Mook. Przygotowując plan wyjazdu poszukałam promy kursujące 2 razy dziennie pomiędzy wyspami. Niestety okazuje się, że kursują one tylko w sezonie. Z Ao Nang za 300B/os (po udanym targowaniu :)) dojechaliśmy dziś rano do miasta Trang. To miasto bardziej przemysłowe niż turystyczne. Tutaj zostaliśmy przewiezieni tuktukiem do lokalnego biura. Od nich kupiliśmy bilety na Koh Mook w dwie strony za 250B/os. Oraz wykupiliśmy bungalowa za 800B/dobe zaraz  bliziutko Emerald Cave, ktora jest celem naszej podróży na wyspę. Zobaczymy jak to będzie. Teraz czekamy na transport na wyspę, to będzie minibus i prom. Biuro jest specyficzne z milą Tajka zajmującą się turystami oraz wychudzona babcią leżąca na łóżku obok. Babcia ledwo żyje, a gdy kupowaliśmy bilety rąbnęła nagle na podłogę. Ufff ta Tajlandia...


Na Bamboo Island z naszą łodzią w tle


Takich miejsc jest tam mnóstwo

Jaskinia Wikingów, w której wciąż żyją ludzie (?)

Romantyczna aranżacja autorstwa naszego przewodnika

Punkt widokowy na Maya Beach


Poda Island w oczekiwaniu na benzynę



Pozdrowienia od Hasana dla kolegów z wojska

Bajeczna plaża w Maya Bay

1 komentarz:

Każdy komentarz mile widziany! :)