piątek, 13 września 2013

Słowo o wredocie linii lotniczych

Z racji, iż dzisiaj mam dużo czasu mogę sobie pozwolić na luksus pisania dwóch postów na dzień :D 

Jak już pisałam, od wczoraj jestem w Turcji. Ostatni tydzień w Polsce był okropnie zabiegany, ale ostatecznie udało mi się pożegnać raz na zawsze ze studiami (4. obrona potrafi człowieka wykończyć), wynająć 1 z 2 mieszkań i spędzić ostatnie chwile z rodziną ( :* ). Uważam, że małżeństwa mieszane to naprawdę super sprawa, ale mają jedną podstawową wadę: ciągłe pożegnania, albo z polską częścią rodziny, albo z turecką, a każda bliska sercu. 

Przez cały pobyt w Polsce martwiłam się powrotem do Turcji, bo wszystkie zakupy związane z naszym wyjazdem zrobiłam w kraju (w Turcji sprzęt turystyczny jest trudno dostępny w internecie  i o wiele droższy niż w Polsce), kupiłam też mniejszą walizkę dla nas z tych porządniejszych, bo mieliśmy tylko moją ogromną, do której mój mąż nie pała wielką sympatią gdy przychodzi do krótkich wyjazdów w samej Turcji.
Przyznaję też, że na trasie Polska-Turcja-Polska zawsze mam dużo bagażu, w szczególności gdy jadę na dłużej. Rekordy osiągam przy trasie z Turcji do Polski, bo tam nigdy nie jest pewna pogoda. Turecka aura jest bardziej przewidywalna :] a obowiązujący limit bagaży to zazwyczaj standardowe 20kg. Początkowo był plan, by w połowie pobytu w Polsce, odwiedzić turecką rodzinę i męża w wojsku oraz przy okazji przewieźć część rzeczy, niestety zweryfikowany przez skandalicznie wysokie ceny biletów na przełomie lipca i sierpnia, a także brak powrotów do Polski w interesujących mnie terminach. Potem na początku września miała ze mną do Turcji pojechać moja mama, która następnie sama wróciłaby do Polski. Niestety i ten plan został pokrzyżowany przez sprawy zawodowe mamy. Zostałam więc sama :]

Ogólnie nie należę do osób, którym dopisuje super szczęście w temacie nadbagażu i pomimo załadowania na maksa bagażu podręcznego, obładowaniu torby od laptopa różnymi innymi pierdołami i założeniu na siebie najcięższych ubrań i najcięższych butów, najczęściej mam nadbagaż, a tym samym problem przy odprawie. Ponadto, mój urok osobisty nie zawsze robi wystarczające wrażenie na pracownikach lotniska. Nauczona ostatnim doświadczeniem, gdy po Bożym Narodzeniu wracałam z Polski do Stambułu przez Berlin i trafiłam na wyjątkowo wredną Helgę, która kazała mi dopłacić 20euro za nadbagaż wynoszący niecałe 2kg, a po zaproponowaniu przeze mnie innych innowacyjnych rozwiązań takich jak dołączenie się do pasażera przewożącego tylko bagaż podręczny (był taki!) zagroziła mi, że zważy też mój bagaż podręczny, stwierdziłam, że nie ma co liczyć na uprzejmość pracowników lotniska. Bilet do Turcji znalazłam w super promocyjnej cenie 297zł w TUI i na prześwietnym odcinku Poznań-Bodrum (czyli w naszym przypadku z domu do domu). Limit bagażu 20kg i 5kg podręczny. Chciałam dokupić dodatkowy bagaż przy zakupie biletu, co najczęściej wypada o wiele taniej niż przy płaceniu za nadbagaż przy odprawie. Pani na infolinii powiedziała mi jednak, że takiej możliwości nie ma, za nadbagaż mogę płacić tylko przy odprawie 24zł za kg (linie Enter Air). Policzyłam, że gdybym kupiła drugi bilet to mogłabym mieć razem 40 i 10kg, a płacąc za nadbagaż przy odprawie za 297zł zyskałabym dodatkowe 12kg. Stwierdziłam więc, że wolę kupić drugie miejsce w samolocie i zaszaleć z bagażem, czyli zrealizować zamówienia na polskie produkty wszystkich tureckich znajomych i jechać na spokojnie. Pani z info potwierdziła, że jest taka możliwość i wystawiła mi bilet na dwa miejsca. Miodzio! Zapakowałam swoją wielką walizkę i mniejszą, którą kupiłam mężowi. Plecak na wyjazd do Tajlandii też planowałam schować do walizki i jechać tylko z laptopem i torebką :P Dzień przed wylotem zadzwoniłam do TUI by potwierdzić godzinę lotu i zapytać o maksymalną wielkość bagażu podręcznego, a także by dowiedzieć się od innej pani z centrum rezerwacji, że pomimo zakupu dwóch miejsc w samolocie przysługuje mi tak czy inaczej 20 i 5kg, bo limit bagażu odpowiada pasażerom a nie miejscom w samolocie. No ŻAL! Drugi bilet mogłam sobie co najwyżej anulować, dzięki czemu odzyskałam 25% ceny, a o pozostałe 75% muszę się użerać na drodze reklamacji. No bosko, z racji że właśnie jadę za granicę na bilecie w jedną stronę! No comment. Dodam, że to będzie już moja druga reklamacja w TUI, która obecnie jest w toku. 

Plecak do Tajlandii zapełniłam butami i innymi ciężkimi przedmiotami by maksymalnie odciążyć walizki. Na Ławicy ustawiłam tatę z plecakiem daleko od stanowiska odprawy. Po przeglądzie pań odprawiających postawiłam na tą, która uśmiecha się najczęściej. I z miną cierpiętnika podeszłam do odprawy. Opowiedziałam co i jak. A pani na to, że wszystko da się załatwić tylko tak się składa, że nie ma mnie na liście pasażerów. OOOO uwielbiam ten moment, gdy usta pracownika lotniska układają się w słowa "A-l-e  n-i-e  m-a  p-a-n-i  n-a  l-i-ś-c-ie". W tej kwestii też już zdążyłam zebrać doświadczenie, ale to już inna długa historia. Rozgarnięte TUI anulowało moje dwa bilety. Sprawę udało się załatwić po odstaniu 25min. przy stanowisku odprawy. Za nadbagaż zapłaciłam... 0zł !!!! :D :D :D :) :) :) :D :D :D 

I niech mi jakaś zgryzota powie, że nic nie może poradzić w sprawie mojego nadbagażu, bo takie obowiązują ich zasady!!!!

Tak wyglądał mój bagaż przy limicie 20 i 5kg

1 komentarz:

Każdy komentarz mile widziany! :)