No więc dotarliśmy sobie
na to lotnisko w Mandalay. Okazało się, że nasz hotel załatwia private taxi
(samochód) za 12000kyatów, czyli cena 15000, którą tu wszyscy nam powtarzali
też nie jest standardowa :-] Na lotnisku wiadomo, tam plecak, tu kontrola, bla
bla bla. Na luzaku idziemy w stronę kontroli paszportowej. Jeszcze przed
bramkami funkcjonariusze chcą zobaczyć nasze bilety, zagadują. Dopytujemy się
jak jest bye bye po birmańsku (tao tao) i wtedy pada standardowe pytanie skąd
jesteśmy. Z uśmiechem na twarzy odpowiadam, że z Polski, a mąż z Turcji. Wtedy
pan siedzący z tyłu pod ścianą na krzeselku zrywa się z okrzykiem "z
Turcji?!". Szybko zabierają H. paszport i próbują porównać jego numer z
jakąś listą. Szczegół, że zamiast nr paszportu porównują nr karty pobytu H.,
która jest wklejona do paszportu :D H. udaje się zajrzeć na listę, okazuje się,
że to lista tureckich paszportów. Szybko łączymy fakty - tydzień wcześniej w
Myanmar zostaje zlokalizowany imam współpracujący z ruchem Fetullaha Gulena,
który to jest teraz na całym świecie ścigany przez turecki rząd. Facet został
deportowany do Turcji. Domyślamy się, że pozostali z listy to również ludzie z
nim powiązani. Pan oddaje nam paszport więc podchodzimy wreszcie do właściwej
kontroli paszportowej. A tam powtórka z rozrywki. Na widok tureckiego paszportu
ludzie padają w popłoch. Pojawiają się zwierzchnicy i zwierzchnicy
zwierzchników, paszport znika, widzimy jak go kserują, wydzwaniają, oglądają
przez lupę i pod mikroskopem. Czekamy raczej na luzaku, bo przecież nie mamy
nic do ukrycia, ale sytuacja się przedłuża na dobre pół godziny. Dopytujemy się
o co kaman, uśmiechnięty chłopek w okienku mówi, że "no problem but
wait". W końcu paszport do nas wraca i możemy lecieć do Tajlandii.
W Birmie o
Turcji nie wiedzą nic. Nie słyszeli nigdy o Stambule, pewnie nie wiedzą też co
to kebap :-) Polska? - Walesa i Lewandowski :-D
Do Bangkoku wracamy
wykończeni. Lądujemy o 20:30, na KhaoSan docieramy przed 22. Jest ciemno, a
nasz hotel jest gdzieś w bocznej uliczce zaraz za Rambuttri. Dojście to jednak
przedzieranie się przez jakieś sklepowe zaplecza, puste ciemne uliczki,
pozamykane stoiska z posążkami Buddy smętnie spoglądającymi na człowieka w ciemności.
Mam nasrane w gaciach, ale H. z mapą w ręce brnie coraz dalej. Jęczę za nim, że
na pewno zgubiliśmy drogę i że to niemożliwe by jakikolwiek hotel był na takim
zadupiu. Kiedy H. się poddaje i zrezygnowany pyta jakiegoś lokalesa o nasz
hotel ten pokazuje drzwi za naszymi plecami. Ehhh to zmęczenie...
Wchodzimy do przytulnego
saloniku zabytkowej willi w stylu kolonialnym, wita nas właściciel hotelu
nienaganną angielszczyzną. Ufff dotarliśmy do cywilizacji. Ku naszemu
największemu zdziwieniu nie chcą żadnego depozytu (to standart w Tajlandii -
często depozyt jest wyższy niż koszt jednej doby w hotelu) i pokazują lodówkę w
recepcji, w której są napoje za free, a także stolik z ciasteczkami. Nasz pokój
jest na poddaszu. Padam zmęczona na super mięciutkie łóżko.
Niestety to nie czas na
odpoczynek. Szybko się ogarniamy i zdecydowanym marszem idziemy w stronę biura
podróży, które nas oszukało i nie przyjechało po nas z transferem na lotnisku
kiedy wyjeżdżaliśmy do Birmy. Patrzymy - wciąż ten sam syf, brudne naczynia
przed drzwiami, w środku ten sam tłusty koleś bez koszulki. Mówimy o co chodzi,
koleś trochę rżnie głupa, ale drugi który siedzi obok przejmuje się sprawą,
wypytuje drąży i w końcu oddaje nam kasę.
No, to przynajmniej nie
jesteśmy do tyłu.
Potem bilety do Pattayi.
Niestety jest już przed północą i większość biur podróży, od których przecież
aż roi się w tej okolicy świecą ciemnością. Przechodzimy naprawdę spory kawałek
obok pachnących restauracji (a w brzuchach nam burczy) aż w końcu znajdujemy
otwarte biuro. Bilety do Pattayi są, ale oczywiście ciut droższe niż powinny
być. Eh, ci Tajowie, natychmiast wyczują desperację w białasach. H. proponuje,
żebyśmy zostali do wyjazdu te 3 dni w Bangkoku w jakimś fajnym hotelu. Lubię
Bangkok, mam tu swoje miejsca, do których będę zawsze wracać z sentymentem, ale
nie chcę siedzieć w tych spalinach, smrodzie i gorącu przez ostatnie dni
wakacji. Pattaya to nie nasz kierunek marzeń - chcielibyśmy dalej, na wyspy,
najlepiej Krabi, ale to za daleko, szkoda mi tracić kolejnych dni na podróż.
Dlatego Pattaya. Bo nad morzem chcemy wypocząć.
Po zakupie biletów sił nam
starczyło tylko jedzenie. Ostatnie pat thai na Rambuttri, ostatnie oglądanie
ludzi i świateł. Rambuttri to moje miejsce w Bangkoku. Jeszcze kiedyś tu
wrócę.
Transport łodzią w Bkk to jest to! |
Czekając na autobus :-) |
Jedno z moich ulubionych dań - chicken green curry |
I jeszcze parę widoczków z Myanmar - zakupy na bazarze w Inle |
Kobiety w Bagan |
Niezapomniany trekking |
Tak sobie żyją birmańskie świnki |
Na bazarze w Inle |
Oj,dobrze ze znow tu jestescie. Juz sie niepokoilam, czy wszystko z wami jest OK.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe macie te wakacje!