Jesteśmy w Bagan - królestwie pagód. Wczoraj pół dnia spędziliśmy w podróży. 175km jechaliśmy ponad 4 godziny. Tak wyglądają drogi w Birmie. Jest jednak lepiej niż myśleliśmy. Wujek Google ostrzegał nas, że w Birmie jeździ się polnymi drogami, po dziurach, śmiechach i kamieniach. I że w drodze wszyscy rzygają i jeździ się przez cały czas z otwartymi oknami, bo albo ktoś łapie powietrze przed rzyganiem, albo rzyga, albo dochodzi do siebie po rzyganiu. Jest natomiast asfalt. Tylko wąziutki taki. Jak przed autobus wyjedzie traktor to kilometrami jedzie się w ślimaczym tempie.
|
Nasz pojazd |
|
Wyjście z autobusu było nie lada wyzwaniem |
Nasz VIP autobus okazał się pomarańczowym ogórkiem z lat... 70.? :D Właściwie nie było tak źle- fotele były wygodniejsze niż w minibusach, którymi jeździliśmy po Tajlandii. Ale klima działała tylko tak sobie, zresztą po jakiejś godzinie w ogóle o niej zapomnieliśmy, bo lokalesi zaczęli otwierać okna i wyciągać torebki foliowe. Z tymi lokalesami to też śmieszna sprawa, bo już w Mandalay cały autobus był pełny, a w przejściu leżało mnóstwo ogromnych plecaków białasów, w tym nasz. Tymczasem na przystanku za miastem autobus się zatrzymuje i wpuszcza do środka 2 kobiety z dzieckiem. My w konsternacji, a one po tych naszych plecakach przełażą na sam koniec autobusu i wyczarowują spod naszych siedzeń pojedyncze rozkładane fotele nad przejściem. Serce nam się kraja ja widok tego łażenia po naszym bagażu, bez pardonu, brudnym klapkiem. Od razu sobie przypominam, że w plecaku mam schowane okulary :-] (edit. wyszły z tego bez szwanku).
Lokalesi w ogóle nie są przyzwyczajeni do jazdy samochodem. Aut w Birmie jest bardzo mało. Ludzie poruszają się głównie na motorach lub pieszo. Droga faktycznie była nienajlepsza i trochę podskakiwaliśmy, ale bez przesady! Udało nam się przeżyć tą drogę bez najmniejszego problemu, a nawet zdrzemnąć dwukrotnie, tymczasem lokalesi już po kilkunastu minutach zaczęli wykonywać podejrzane ruchy - wyciągać torebki, odwracać się, wachlować. Pani siedząca obok H. rzygnęła dwukrotnie. Pan przede mną też. Itp. Itp.
Bagan jest chyba najbardziej turystycznym miejscem w całym Myanmar. Widać gołym okiem, że wszystko zorganizowane jest pod turystów. Hotel obok hotelu, NORMALNE restauracje z menu po angielsku, co chwilę punkty wynajmu rowerów i motocykli. Bo Bagan tak właśnie się zwiedza. Dookoła jest całe mnóstwo pagód, ale oddalonych od siebie po 1-2km.
W Bagan zaliczamy hotel prawdopodobnie najlepszy w całym naszym wyjeździe. I tak jest tu drogo więc stwierdziliśmy, że dopłacimy jeszcze ciut więcej i będziemy te 2 noce żyć w luksusie z basenem :-D Tak właśnie jest. Hotel Royal Bagan to obsługa pod muszką, duże przestronne pokoje, kolonialny styl i bankomat w korytarzu.
Niestety wraz z rozwojem infrastruktury turystycznej w parze idzie rozkapryszenie lokalesów i spadek jakości usług. W Mandalay wszyscy dosłownie skakali obok nas. Pani z recepcji była dla nas jak mama (na marginesie z czystym sercem polecamy hotel Green Days Inn i menadżer hotelu Angelę - naprawdę zna angielski i zaiście anielska z niej kobieta. Poprowadzi za rączkę, doradzi, załatwi, wynegocjuje lepszą cenę). Kelnerzy przechodząc obok nas schylali się w pół. Tutaj jest inaczej. Wszędzie ceny w dolarach. W recepcji same Lucasy i Scotty (przynajmniej takie imiona mają podane na identyfikatorach). Chcieliśmy zapłacić za hotel w dolarach, ale nie chcieli przyjąc banknotu, bo był zgięty.
To dolcowe szaleństwo jest tutaj po prostu okropne. Słyszeliśmy o tym przed wyjazdem, ale w Mandalay wydawało nam się, że tu jakaś bajda, tym bardziej, że ich rodzime birmańskie kyaty to po prostu istny dramat - brudne, pomięte, podarte, popisane, aż się brzydzi do ręki wziąć. Fakt, że w recepcji wyciągneliśmy najpierw 100-dolarówkę w najgorszym stanie (tzn. banknot był zgięty w poł i ta linia w zgięciu była trochę wyblaknięta), ale Lucas czy tam Scott oddał nam go z kpiącym uśmieszkiem mówiąc, że w ICH kraju takich pieniędzy nie akceptują. Że pieniądze przechowują w ten sposób (tu zademonstrował wkładanie idealnie gładziutkiego banknotu pomiędzy strony w książce) i na widok tego, że przymierzaliśmy się do zgięcia wydanej przez niego reszty by zmieściła nam się do portfela powiedział, że nie powinniśmy zginać żadnych banknotów. Wkurzył nas. Ostetancyjnie na jego oczach H. zgiął otrzymane od niego 50$ i schował do portfela. Tym samym nasza rozterka czy płacić w dolcach czy kyatach rozwiązała się sama.
I to, że nie będziemy już korzystać z innych usług hotelu też. Dajmy pozarabiać lokalesom, tym bardziej, że ceny w tym naszym hotelu to jakieś kosmiczne są. Pranie chciałam zrobić. Tu w Birmie ceny podają od sztuki odzieży a nie kg jak w Tajlandii. Oczywiście o tym nie wiedziałam. W Tajlandii zbierałam wszystko czekając aż uzbiera się więcej, poza tym nie było jak i kiedy bo żeby zostawić pranie trzeba w tym samym miejscu przebywać przynajmniej od rana do wieczora. A my wciąż w drodze. Tym sposobem dojechaliśmy do Myanmar, a tu każą mi płacić po prawie dolcu od tshirta. No porąbało ich dokładnie! Po szybkim ogarnięciu się wyszliśmy w poszukiwaniu jedzenia i pralni. Wystarczyło przejść 300m by znaleźć pralnię biorąco po jakieś 90gr od sztuki. Też dużo, ale chyba taniej nie będzie. Zrobiłam szybką selekcję i oddałam dokładnie tyle ile będzie nam starczyło do powrotu do Tajlandii. Podpytaliśmy też o wynajem rowerów. Rowery w tej samej cenie co w hotelu, motocykle tańsze. Nastawiliśy się na zwiedzanie pagód rowerami, ale z każdym kolejnym krokiem zrobionym w stronę restauracji coraz bardziej utwardzaliśmy się w przekonaniu, że to będzie ból i zgrzytanie zębów w tym upale. Nawet dojście do tej ulicy barowej okazało się wyzwaniem. Po krótkiej burzy mózgów i ocenie zdolności kierowniczych H. (H. ma prawo jazdy na motor, ale zrobione w Turcji i tak w jednym skrócie - pierwszą lekcję jazdy pobrał na egzaminie), zdecydowaliśmy się na wypożyczenie motocykla. I to był strzal w 10, bo jazda nim jest zaskakująco prosta (tutaj ruch jest wreszcie prawostronny, a w samym Bagan ruch jest minimalny), szybko się przemieszczamy, a w czasie jazdy ochładza nam przyjemny wietrzyk. No i myśl, że dajemy zarobić lokalnym jest jakoś bardziej krzepiąca.
|
Birmańczycy bardzo chętnie pozują do zdjęć albo nawet sami o nie proszą |
|
Po pagodach chodzi się na boso. Spoko, tylko czasem przypomina to skakanie po rozżarzonych węglach |
|
Na motorku :-) |
|
W lokalnym makijażu ;-) Tanakę używają głównie kobiety i dzieci. Ma to chronić przed słońcem, ale w tym całym smarowaniu chodzi chyba o coś więcej. Niektóre kobiety mają pomalowaną cała twarz, inne tylko policzki lub policzki i nos, inne jeszcze wyrysowane na tanace różne wzory. W naszym hotelu jest specjalne stanowisko z tanaką. Każdy może sobie podejść, urobić trochę i posmarować. Jest to tu tak popularne, że trudno o kobietę czy dziecko bez tanaki na twarzy. |
Zjedliśmy kolację, zwiedziliśmy pierwszą pagodę - Shwezigon i rozejrzeliśmy się po okolicy. Umówiliśmy się z tym samym chłopkiem na wynajęcie motorka na kolejny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz mile widziany! :)