poniedziałek, 10 września 2018

Marhaba prosto z Kataru

Oto od wczoraj znow jesteśmy w trasie. Kierunek Wietnam. W piatek po pracy zmienilismy szybko  torby na laptopy na plecaki i wyruszylismy w droge. Odwiezlismy nasza pocieche na wakacje do babci i dziadka, nastepnego dnia trasa do Warszawy skad w sobote wieczorem liniami Qatar Airways polecielismy do Doha. Linie te wspominalismy bardzo dobrze z wczesniejszych podrozy. Tym razem jednak podstawiony samolot byl duzo mniejszy, czyli miejsca na nogi tez mniej :( Jakkolwiek jednak wygladalby samolot, wszystko wynagrodzono nam na miejscu. Otoz H. wyczail bardzo dobrze zakamuflowana opcje jaka te linie lotnicze oferuja przy dlugich przesiadkach. My ladowalismy w Katarze ok. 4 rano, a wylot do Wietnamu mielismy dopiero o 20:30. Otoz przy tak dlugim transferze przysluguje darmowa doba w hotelu. Hotel do wyboru. A jak to w Katarze same Hiltony, Sheratony i inne pieciogwiazdkowe cuda. My wybralismy hotel w samym centrum miasta, zeby mozliwie jak najbardziej ograniczyc dojazdy. Na lotnisku wszystko poszlo mega sprawnie. Udalo nam sie nawet dosc szybko znalezc autobus do centrum choc zdaje sie ze takim srodkiem transportu podrozuja tylko turysci. O tak wczesnej porze na suku w ceentrum Dohy nie bylo prawie nikogo. A my nie moglismy znalezc naszego hotelu. Pomogl nam gosciu, ktory zamiatal na ulicy smieci (bo Katar to chyba najczystsze panstwo jakie widzielismy!). Powiedzial, ze to tutaj, tuz za nami. Obracamy sie, a tam nic, same sklepy. Zaczal wiec prowadzic nas w jakas ciemna uliczke, w ktorej bylo wejscie do mieszkalnej czesci budynku. Normalnie bysmy nie poszli, ale ze facet siegal mi do pasa, to zdecydowalismy sie zajrzec. Faktycznie, napis na domofonie sie zgadzal, ale wygladalo to raczej na biuro, a nie 5gwiazdkowy hotel. Wychodzimy zrezygnowani, a tu jedzie jakis facet na samochodziku jak na polu golfowym, wiezie jakies szychy. Pyta uprzejmie czy potrzebujemy pomocy. Pytamy gdzie ten hotel, a on usmiecha sie szeroko i mowi, ze jest jego pracownikiem i zaprasza nas do auta. Choc do konca nie wierzylismy,  ze sie uda, udalo sie :) Dostalismy pokoj na cala dobe w przepieknym hotelu w sercu Dohy za dokladnie 0eur. Obiecujac sobie, ze wypijemy za to w Hanoi, poszlismy spac.

Po kilku godzinach snu wyruszylismy na miasto z ambitnymi planami zwiedzania.  Gdy tylko otworzono przed nami drzwi wyjsciowe uderzylo w nas gorace powietrze niczym z suszarki do wlosow. Po chwilowym szoku ruszylismy dalej, ale ta suszarka za nami. W minute zlani bylismy potem. Szybko znalezlismy fajne miejsce na sniadanie dla lokalesow. W srodku sami faceci, ale zapraszali nas oboje wiec weszlismy. Jedzenie pyszne. Niby samo jajo z pomidorem, ale tak genialnie doprawione, ze uszy nam sie trzeslly. A herbata to juz w ogole bajka.

Zaraz potem wolnym krokiem lapiac co chwile jakies ujecia, kierowalismy sie w strone Muzeum Sztuki Islamu, ktore lezalo zaledwie kilometr od nas.  Taaaak.... nie dosc, ze okazalo sie, ze do muzeum owszem jest 1km, ale do wejscia do muzeum jeszcze raz tyle, to w tym nieziemskim upale, droga ta okazala sie prawdziwym survivalem. Poza tym w Katarze wciaz przezywa sie szoki termiczne - w kazdym sklepie, hotelu, autobusie, nawet w przejsciu podziemnym dziala rozhulana na calego klimatyzacja. Temperatura 20stopni. Wychodzisz na zewnatrz, a tam stopni 50... Za kazdym razem walczylam z parujacymi okularami.

W koncu jednak udalo nam sie dotrzec do muzeum. Jest ogromne, niesamowicie ciekawe architektonicznie, a zbiory po prostu wspaniale. Spedzilismy tam dobre kilka godzin. Droge powrotna pokonalismy juz jednak uberem... ;) Pearl of Doha, czyli cos na wzor slynnej palemki z Dubaju, zdecydowalismy sie sobie odpuscic. Widzielismy ja zreszta z okna samolotu. Zamiast tego pozwolilismy sobie pogubic sie w waskich uliczkach, popatrzec na codzienne zycie lokalesow. Odkrylismy szpital dla sokolow, z ktorymi Katarczycy wciaz poluja. Zaraz obok byl sklep, w ktorym mozna bylo te ptaki kupic. Jeden ze sprzedawcow pozwolil nam porobic im kilka zdjec. Cena takiej zabawki 3-5.000 riali (1rial=1zl) jak mowil.

Im pozniej sie robilo, tym bardziej miasto budzilo sie do zycia. Bardzo zalowalismy, ze nie mozemy skorzystac z oferty hotelu i wybrac sie na rowniez darmowa wycieczke po glownych punktach w miescie. Zaczynala sie jednak dopiero o 20, co ze wzgledu na upal bylo calkowicie zrozumiale. W koncu wieczorem na ulice wyszly nie tylko kobiety, ale tez turysci :) Nagle zaroilo sie od sklepikow, restauracji, ulicznych kramikow. Bylo pieknie! A wszystko to wsrod typowo arabskiej niskiej zabudowy, lokalesi w swoich tradycyjnych strojach, konna policja... Zupelnie inny swiat. Zal bylo nam wyjezdzac.



W drodze do muzeum. Tak blisko a tak daleko.

Sam budynek muzeum jest dzielem sztuki.

I tak za kazdym razem...

Bladzac po miescie...

W hotelu cucili nas tradycyjna herbatka z kardamonem i daktylami.




Grillowana jagniecina - pychaaa!


1 komentarz:

  1. Ufff... Dotarlam! :)

    Mam tak samo latem z okularami! Tutaj co prawda nie ma temperatur po 50 stopni, ale za to jest wilgoc po 80%, a Hamerykanie rowniez uwielbiaja klime! :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz mile widziany! :)