Po kilku godzinach snu wyruszylismy na miasto z ambitnymi planami zwiedzania. Gdy tylko otworzono przed nami drzwi wyjsciowe uderzylo w nas gorace powietrze niczym z suszarki do wlosow. Po chwilowym szoku ruszylismy dalej, ale ta suszarka za nami. W minute zlani bylismy potem. Szybko znalezlismy fajne miejsce na sniadanie dla lokalesow. W srodku sami faceci, ale zapraszali nas oboje wiec weszlismy. Jedzenie pyszne. Niby samo jajo z pomidorem, ale tak genialnie doprawione, ze uszy nam sie trzeslly. A herbata to juz w ogole bajka.
Zaraz potem wolnym krokiem lapiac co chwile jakies ujecia, kierowalismy sie w strone Muzeum Sztuki Islamu, ktore lezalo zaledwie kilometr od nas. Taaaak.... nie dosc, ze okazalo sie, ze do muzeum owszem jest 1km, ale do wejscia do muzeum jeszcze raz tyle, to w tym nieziemskim upale, droga ta okazala sie prawdziwym survivalem. Poza tym w Katarze wciaz przezywa sie szoki termiczne - w kazdym sklepie, hotelu, autobusie, nawet w przejsciu podziemnym dziala rozhulana na calego klimatyzacja. Temperatura 20stopni. Wychodzisz na zewnatrz, a tam stopni 50... Za kazdym razem walczylam z parujacymi okularami.
W koncu jednak udalo nam sie dotrzec do muzeum. Jest ogromne, niesamowicie ciekawe architektonicznie, a zbiory po prostu wspaniale. Spedzilismy tam dobre kilka godzin. Droge powrotna pokonalismy juz jednak uberem... ;) Pearl of Doha, czyli cos na wzor slynnej palemki z Dubaju, zdecydowalismy sie sobie odpuscic. Widzielismy ja zreszta z okna samolotu. Zamiast tego pozwolilismy sobie pogubic sie w waskich uliczkach, popatrzec na codzienne zycie lokalesow. Odkrylismy szpital dla sokolow, z ktorymi Katarczycy wciaz poluja. Zaraz obok byl sklep, w ktorym mozna bylo te ptaki kupic. Jeden ze sprzedawcow pozwolil nam porobic im kilka zdjec. Cena takiej zabawki 3-5.000 riali (1rial=1zl) jak mowil.
Im pozniej sie robilo, tym bardziej miasto budzilo sie do zycia. Bardzo zalowalismy, ze nie mozemy skorzystac z oferty hotelu i wybrac sie na rowniez darmowa wycieczke po glownych punktach w miescie. Zaczynala sie jednak dopiero o 20, co ze wzgledu na upal bylo calkowicie zrozumiale. W koncu wieczorem na ulice wyszly nie tylko kobiety, ale tez turysci :) Nagle zaroilo sie od sklepikow, restauracji, ulicznych kramikow. Bylo pieknie! A wszystko to wsrod typowo arabskiej niskiej zabudowy, lokalesi w swoich tradycyjnych strojach, konna policja... Zupelnie inny swiat. Zal bylo nam wyjezdzac.
W drodze do muzeum. Tak blisko a tak daleko.
Sam budynek muzeum jest dzielem sztuki.
I tak za kazdym razem...
Bladzac po miescie...
W hotelu cucili nas tradycyjna herbatka z kardamonem i daktylami.
Grillowana jagniecina - pychaaa!
Ufff... Dotarlam! :)
OdpowiedzUsuńMam tak samo latem z okularami! Tutaj co prawda nie ma temperatur po 50 stopni, ale za to jest wilgoc po 80%, a Hamerykanie rowniez uwielbiaja klime! :)