poniedziałek, 17 września 2018

Wspomnien kilka z Hue

Do Hanoi dotarlismy kolejnym sleeping busem z SaPa. Niestety ostatnio przechwalilam i sleeping busem tym razem nie byl tak wygodny jak poprzednio. Lozka byly przykrotkie wiec nawet przy moim przeklamanym 170cm nie moglam sie tam zmiescic. Staralismy sie jednak przespac tyle ile sie dalo, bo przed 4 rano wyrzucili nas na lotnisku w Hanoi. Lot do Hue mielismy dopiero o 11:20 wiec niewiele sie zastanawiajac znalezlismy sobie wygodny kacik i dalej w kime.

Lot do Hue trwal niecala godzine. Szybkim krokiem poszlismy do zarezerwowanego wczesniej hotelu, a tam... Zastalismy jakis potezny remont, kurz, halas, i zapach spawanego metalu. W dodatku w naszym lozku odkrylismy stado mikroskopijnych pajaczkow. Pomimo zmeczenia zdecydowalismy sie tam nie zostawac. Recepcja zreszta nie byla tym bardzo zdziwiona i zgodzili sie pokojowo anulowac rezerwacje z Booking.com. Upal byl nieziemski. Roznica miedzy Sapa a Hue prawie 20 stopni. Szybko obczailismy pobliskie hotele i juz po chwili bylismy w hotelu Jade, zaraz przy rzece Perfumowej (nie wiem skad ta nazwa, ale rzeka ma brazowo-zolty kolor i bynajmniej nie pachnie jak perfumy). W hotelu szybko sie ogarnelismy i ambitnie ruszylismy w strone Cytadeli, czyli Zakazanego Miasta, w ktorym jeszcze sto lat temu rezydowal cesarz. Caly kompleks zrobil na nas ogromne wrazenie. Na moja wyobraznie najbardziej dzialo to, ze jeszcze niedawno panowal tam zupelnie inny swiat. Pokazywaly to zreszta fotografie ciagnace sie na niemal wszystkich wewnetrznych scianach. Miasto jest bardzo dobrze zachowane, sa w nim tez elementy wyposazenia palacu. Zdecydowanie jest tam na co popatrzec. Ostatnia dynastia cesarska Nguyen przestala istniec dopiero w 1945roku, gdy cesarz Bao Dai abdykowal oddajac wladze Francuzom. Smutna historia biorac pod uwage ich niegdysiejsza potege.

W Cytadeli spedzilismy ok. 4 godziny i bylismy jednymi z ostatnich wychodzacych. Zwiedzanie bylo o wiele przyjemniejsze, gdy zaszlo slonce, szkoda, ze nikt jeszccze nie wpadl na to, by udostepnic miasto turystom do zwiedzania noca.

Nastepnego dnia wypozyczylismy motor i ruszylismy na podboj cesarskich grobowcow. Najpierw ruszylismy w strone Khai Dinha. Cesarz zmarl w 1925 wiec cala budowla nie jest specjalnie stara. Jest jednak monumentalna.. zachwycajaca. I to juz od pierwszego tarasu, na ktorym stoja mandarynscy wojownicy, slonie i konie. Calosc wykonana jest z taka dbaloscia o detale, ze spedzilismy tam grubo ponad godzine fotografujac smoka ze szklanym okiem, sam grobowiec i widoki dookola niego.

Potem ruszylismy w strone Minh Manga. Ten grobowiec byl troche starszy, bo cesarz zmarl w 1841. Mocno sie jednak nameczylismy, zeby znalezc wjazd na teren grobowca. Google Maps pokazywalo to miejsce tuz przy drodze w odleglosci 3km od Khai Dinha. Dokladnie w tym miejscu, w ktorym mial byc pochowany Minh Mang, zobaczylismy tabliczke "Minh Mang tomb 200m, park your motorbike here". Ale nie bylo to jakies oficjalne wejscie z kasa biletowa tylko przydrozny sklepik. Cos nie pasowalo. Facet byl jednak bardzo przekonywujacy. Powiedzial, ze jestesmy w dobrym miejscu, do bramy grobowca trzeba isc tutaj ta sciezka. Motor mamy zaparkowac u niego za 10ttys dong albo po prostu kupic cos u niego po powrocie. Z tym parkowaniem moglo sie zgadzac, bo wszedzie za parking dla motorow pobieraja taka oplate. Tylko to wejscie jakos nie pasowalo. I to, ze bylismy tam sami. W pierwszej chwili zgodzilismy sie. Gosciu wreczyl mi nawet zeton za parkowanie. Ruszylismy sciezka, ktora faktycznie prowadzila zaraz przy staro wygladajacym murze. Ale... sciezka byla bardzo nierowna. Wcale nie wygladalo na to by po 200m miala sie skonczyc. Raczej 2km. Decyzje o powrocie podjelismy, gdy w oddalo 30m krowa stojaca zaraz przy sciezce niespokojnie zamuczala, a przez nasza droge przelecial jaszczur polmetrowy. To niemozliwe, zeby oficjalne wejscie do grobowca wiodlo przez takie zarosla. Wrocilismy, powiedzielismy gosciowi, ze nie idziemy, bez slowa oddalismy zeton i odjechalismy motorem. Cwaniak. A potem pytajac co 300m miejscowych i bladzac troche to w prawo to w lewo znalezlismy grobowiec cesarza, ktory ponoc okropnie gnebil chrzescijan w swoim kraju :)  Ten grobowiec nie byl jednak juz tak zachwycajacy jak Khai Dinha. Mielismy wykupiony bilet kombo na Cytadele i dwa groowce, a te dwa sa ponoc najpiekniejsze.

Zawrocilismy wiec do hotelu. Do przejechania mielismy ok. 10km. Po przejechaniu ok 3, zaraz na wjezdzie do jakiejs wioski H. zakomunikowal, ze cos sie dzieje z motorem. Motor w ogole zdawal sie ledwo zipiec i od poczatku wydawal z siebie dziwne odglosy. W hotelu podkreslono, ze jesli cos w nim zepsujemy, bedziemy placic. Shit.. Wlasnie sie zastanawialismy czy jechac powoli dalej czy sie zatrzymac, gdy mineli nas na motorze lokalesi pokazujac reka na nasz motor. Ok, czyli trzeba sie zatrzymac. Patrzymy - zlapalismy gume. Podeszlismy do pierwszego sklepiku, pomoc nie umieli ale p0kazali gdzie isc. I tak doarlismy do zakladu wulkanizacyjnego :) Za niecale 5 dolcow nielismy nowa opone. Przy okazji napilam sie najtanszego w zyciu piwa za niecale 25 centow.

W hotelu oczywiscie pary z ust nie puscilismy choc po ilosci zadawanych pytan czy z motorem bylo wszystko ok przypuszczamy, ze wrobiono nas w wymiane opon.

Ruszamy jednak dalej! Kierunek: Hoi An.











1 komentarz:

  1. Ten smok byl rzeczywiscie niesamowity!

    Taaa... Jak zadaja pytania o problemy ze sprzetem, to na bank ich oczekiwali... Cwaniaki. ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz mile widziany! :)