Mamy szczescie, bo wrzesien i pazdziernik to najlepszy moment by zobaczyc na polach ryz. Tarasy sa dokladnie takie jak na zdjeciach w magazynach podrozniczych. Poza tym po upalnym Hanoi odpoczywamy tutaj w przyjemnym chlodziku 20stopni. Straszono nas deszczem, ale jak dotad padalo tylko w nocy. Lekkich mzawek w ciagu dnia nie licze, bo nie utrudniaja nam zycia. Wczoraj wyjechalismy droga w strone wioski Cat Cat. Jednak, gdy zobaczylismy na jej wjezdzie budke z cieciem kasujacym bilety i panujaca wokol kiczowata cepelie, zdecydowalismy jechac dalej. Co chwile przystanek, bo widoki zapieraja dech w piersi. Albo kawa. Rany, jaka oni maja tu dobra kawe! Jest intensywna w smaku, ale nie gorzka. To cos jakby pomiedzy kawa a czekolada. Do tego "mleko", ktorego na poczatku troche sie brzydzilam, bo ma troche zoltawy kolor i jest bardzo geste. Nie wiem dokladnie co to jest, ale w smaku jest bardzo slodkie. Wraz z kawa daje fenomenalny smak, ktorergo bedzie mi baaardzo brakowac w Polsce.
Jechalismy w kierunku wioski TaVan. Niestety zakupu biletow nie da sie uniknac. Lokalesy przejezdzaja normalnie, wszystkie obce twarze zatrzymywane sa przy wjezdzie. Jest to o tyle wkurzajace, ze za ten bilet nie ma doslownie nic. Zadnej uslugi, zadnego udogodnienia, nawet zadnego zabytku, bo do wiosek jedzie sie tylko po to by poobserwowac zycie lokalnych. Nawet koszy na smieci nie ma, a droga, ktora na mapie zaznaczono jako asfaltowa, konczy sie za trzecim zakretem i zmienia w ubita ziemie z kamieniami albo ewentualnie szwwajcarski ser, na ktorym kola motoru slizgaja sie niemilosiernie. Jednak dla samych widokow zdecydowanie trzeba tu byc.
Dzisiaj obralismy przeciwny kierunek - Silver Waterfall i przelecz Tram Tan. Tu tez jest przepieknie! Co chwile mija sie tarasy ryzowe albo pola herbaty. Siedzimy teraz na tarasie jakiejs kawiarni bo solidnej porcji noodli z wolowina i patrzymy jak z gor schodzi mgla i pokrywa uprawe herbaty. W oddali widac Fansipan, najwyzszy szczyt Indochin. Mozna tutaj na niego wjechac kolejka, ale przy tak mglistej pogodzie naprawde mozna lepiej wydac te 30 dolcow od osoby.
Dzis wieczorem wracamy sleeping busem do Hanoi, a jutro czeka nas lot do Hue!
Tutejsza specjalnosc - losos gotowany w wywarze. Sami dodajemy sobie do niego warzywa, grzyby, tofu i swiezego surowego lososia. A wywar staje sie coraz bardziej aromatyczny. Uczte konczy sie jego wypiciem.
Lepszej kawy niz tu w Wietnami jeszcze nie pilam
Pieknie!
OdpowiedzUsuńKiedys szef (Chinczyk) zabral nas do restauracji, gdzie wlasnie z tacy wybieralo sie ryby, warzywa, dodatki i gotowalo we wlasnym kociolku. Wtedy myslalam, ze to jakas wersja chinskich restauracji, ktorych tutaj jest multum, ale moze byla to restauracja wietnamska? Musze poszukac informacji. ;)